(kursywa to sen Jessici)
*Jessica*
Wielka polana, na której nie ma nic oprócz trawy i kwiatów. Taki obraz ujrzałam przed sobą gdy tylko otworzyłam oczy. Miałam na sobie długą, czarną suknię i rozpuszczone włosy, które lekko targał wiatr. Co ja tu do cholery robię?
- Witaj Jess - powiedział ktoś za mną. Odwróciłam się, a moim oczom ukazała się kobieta, którą w sumie można nazwać staruszką.
- Kim pani jest? - zadałam to oczywiste pytanie.
- To w tej chwili nie istotne. Chodź - odpowiedziała po czym chwyciła moją dłoń. Szłyśmy powoli kierując się w stronę skał, które nie wiem jakim cudem się tam pojawiły. To wszystko było dziwne. Co ja tutaj robię? Kim jest ta kobieta? Gdzie i po co mnie prowadzi? Te pytania krążyły po mojej głowie szukając odpowiedzi.
- Popatrz - powiedziała wskazując ręką przed siebie. Wykonałam polecenie i odwróciłam głowę. Moim oczom ukazała się brunetka w białej, długiej sukni, która boso chodziła po skałach. Chwila, przecież to jest...
- Emily? - spytałam.
- Tak, to twoja przyjaciółka.
- Ale dlaczego ona tu jest?
- Zastanawia się teraz czy do was wrócić - oznajmiła staruszka.
- Przecież ona nie mogłaby mnie zostawić, to czemu się zastanawia?
- To nie jest takie proste. Em czuje się niepotrzebna, niekochana. Jej rodzice wyrzucili ją z dnia na dzień mówiąc, że nie potrzebna im taka córka. Ona wie, że kochasz ją ty i jeszcze ktoś - tutaj zrobiła pauzę uśmiechając się - ale nawet własna matka jej nie chce.
Nie wiedziałam, że moja przyjaciółka tak to przeżywa. Ja jako jej najbliższa osoba powinnam to zauważyć.
- Nie zadręczaj się, ona się perfekcyjnie maskuje - czy ta kobieta czyta mi w myślach? - zadałam sobie to pytanie, no co ona tylko się zaśmiała. Czyli, że tak.
- No, a teraz chcę ci pokazać coś jeszcze. Zamknij oczy. - powiedziała, a ja posłusznie wykonałam polecenie. Po chwili jednak moja ciekawość wygrała i otworzyłam powieki. Nie było już polany ani skał. Znajdowałam się w sali, w której leżałam.
- Dlaczego ja tu leżę? - spytałam staruszkę, która ukazała się przede mną.
- Przecież zemdlałaś. - no tak, głupia ja. - Zabrałam cię tutaj, żebyś zobaczyła, jak ten chłopak się o ciebie martwi - oznajmiła. Mój wzrok powędrował obok łóżka, przy którym siedział Harry trzymając moją dłoń.
- To właściwie tyle. Pora abyś się obudziła. Do widzenia kochana - powiedziała po czym zniknęła...
- Jess, Jess, matko obudziłaś się - usłyszałam głos Stylesa. Powoli otworzyłam powieki, a moim oczom ukazała się zmartwiona a zarazem radosna mina loczka. Nie mówiąc nic wybuchnęłam śmiechem.
- Ja się tu martwię, a ty się śmiejesz. No fajnie wiesz - powiedział i zrobił minę obrażonego dziecka.
- Co z nią? - zapytałam, kiedy już udało mi się opanować.
- Zabawne, że jak się obudziła, to pytała, a właściwie napisała na kartce bo mówić nie może, o to samo - rzekł.
- Zaraz, Emily się obudziła? I ty mi to mówisz dopiero teraz? Ile spałam?
- 2 godziny. 2 godziny podczas których ja odchodziłem od zmysłów.
- Oj, jakiś ty biedny. Zaprowadź mnie do niej.
*Emily*
Moje ciało było całe obolałe. Lekarz powiedział, że na razie nie mogę mówić. Obok łóżka siedział Zayn, który szczerzył się jak nigdy dotąd. On się ucieszył, że się obudziłam? Po chwili do sali weszła Jess, a zaraz za nią Harry.
- Wiedziałam, że jednak wrócisz. Pewnie cię już nogi bolały od tych skał. - powiedziała śmiejąc się. Chłopaki popatrzyli na nią jak na wariatkę, a ja zrobiłam minę typu: skąd ty o tym wiesz?
*Jess*
Długo się nią nie nacieszyłam, bo po chwili do sali weszła ta przeklęta pielęgniarka, która mnie wtedy wyprosiła.
- Lekarz prosi panią do siebie - zwróciła się do mnie. Spojrzałam zdziwiona na Em i chłopaków.
- Zaraz wracam - powiedziałam i ruszyłam w stronę gabinetu doktora.
- Puk, puk. Podobno mnie pan wzywał - oznajmiłam wchodząc.
- Tak, tak. Proszę usiąść. - wskazał ręką na krzesło, na którym po chwili usiadłam.
- Prosiłem, żeby pani przyszła, ponieważ jest pani najbliższą osobą dla Emily. Chciałem poinformować, że wystąpiły komplikacje.
- Jakie komplikacje?
- Powiem wprost, nie wiadomo, czy pacjentka się jeszcze kiedyś odezwie...